Nielegalne szkółki, choć ich stawki są zbliżone, do cen oferowanych w markowych szkołach, nie są ubezpieczone, nie zapewniają też polis swoim kursantom. Zdarzało się już, że po wypadku, fałszywy instruktor zostawiał ucznia i uciekał ze stoku.
- Kursantka złamała dwie nogi, a instruktor bez uprawnień uciekł – mówi Krzysztof Gąsiorek, właściciel jednej z dwóch legalnych szkół narciarskich w Szklarskiej Porębie.
Miasto, które zarabia zimą głównie na narciarstwie, nie może sobie pozwolić na takie wizerunkowe wpadki.
- Przecież gość, który zostanie w ten sposób potraktowany, nie będzie narzekał imiennie na instruktora. Tylko stwierdzi, że w Szklarskiej Porębie go oszukano – mówi burmistrz Grzegorz Sokoliński.
Poza tym chodzi też o dochody gminy. Działające w szarej strefie szkółki nie płacą fiskusowi nic. Gdyby były zarejestrowane, z każdego zeznania podatkowego do gminnej kasy wpływałoby ok. 37 proc. naliczonego podatku.
Krzysztof Gąsiorek, który swoje doświadczenia instruktorskie przez wiele lat zdobywał w najlepszych kurortach w austriackim Tyrolu, uważa, że prestiż stacji narciarskich budują nie tylko wyciągi i hotele, ale także jakość kadry instruktorskiej. A z tym w Szklarskiej Porębie nie jest najlepiej. Według szacunków na ok. 80 osób zarabiających na nauce jazdy, tylko około 20 ma uprawnienia. Od fałszywych instruktorów roi się też w Karpaczu. Po prostu mieszkańcy, którzy umieją jeździć na nartach zakładają kurtki z napisem “instruktor” i idą zarabiać na stok.
Jak odróżnić takiego samozwańca od tego legalnego instruktora?
Burze nad całą Polską
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?